360 tysięcy złotych – tyle domaga się od miasta kobieta, która w lutym ubiegłego roku uległa wypadkowi na krakowskim Zakrzówku. Sprawa budzi sporo kontrowersji, bo do uderzenia kamieniem w głowę doszło na terenie, na który obowiązuje całkowity zakaz wstępu. Radni o sprawie wiedzą i czekają na ruch prokuratury.
Do zdarzenia doszło w lutym ubiegłego roku. Kobieta wraz z grupą znajomych weszła na teren oznakowany jako plac budowy i zeszła w dół. To właśnie tam doszło do wypadku. Z jednego ze zboczy oderwał się kamień, który następnie uderzył kobietę w głowę. Poszkodowana z poważnymi obrażeniami głowy trafiła do szpitala, gdzie stwierdzono m.in. pęknięcie kości ciemieniowej i przeprowadzono niezbędną operację.
Do Urzędu Miasta zgłosił się pełnomocnik kobiety, która domaga się 260 tys. zadośćuczynienia oraz 100 tys. odszkodowania, za co? Jej zdaniem teren nie był odpowiednio zabezpieczony przez miasto, a kobieta w wyniku odniesionych obrażeń ma zaburzenia mowy, koordynacji ruchowej oraz napady epilepsji.
Miasto, a konkretniej Zarząd Zieleni Miejskiej, który zarządza terenem, nie poczuwa się do winy i przekonuje, że obszar, gdzie montowane są specjalne siatki zapobiegające odrywaniu się kamieni, jest odpowiednio oznaczony i obowiązuje tam całkowity zakaz wstępu. Kobieta i jej znajomi z premedytacją musieli więc pokonać barierki i wejść na zamknięty teren, stąd miasto nie poczuwa się do winy.
Prokuratura już raz umorzyła postępowanie w tej sprawie, ale na polecenie sądu raz jeszcze śledczy zajmą się zbadaniem tej sprawy. Na ustalenia prokuratury zdecydowali się poczekać również krakowscy radni, którzy zapoznali się z wnioskiem o odszkodowanie złożonym przez pełnomocnika poszkodowanej.