Kraków

Kolejne kłopoty w Szpitalu Narutowicza. Pracownicy alarmują: „To wygląda na celowe niszczenie placówki”

Szpital Miejski Specjalistyczny im. G. Narutowicza w Krakowie przechodzi przez jeden z najtrudniejszych momentów w swojej historii. Z niepokojem o przyszłość placówki i własne miejsca pracy mówią pracownicy, którzy wystosowali do krakowskich redakcji dramatyczny apel. Ich zdaniem – kierownictwo szpitala działa na jego szkodę, ogranicza dostępność leczenia i zmusza personel do odejść. W tle są niewypłacone podwyżki, brak aneksów płacowych, przymusowe rotacje i groźby zwolnień dyscyplinarnych. Wszystko to dzieje się pod kierownictwem Anny Tylek, powołanej przez wiceprezydenta Stanisława Kracika.

Non stop słyszymy z ust pani Tylek, że jest specjalistą zarządzania kryzysowego, jednak jej działania prowadzą do największego kryzysu, z jakim zetknął się nasz szpital. Czy chodzi o to żeby wywołać kryzys? Zarządzanie poprzez zastraszanie, mobbing, groźby zwolnień dyscyplinarnych, obwinianie, są aktualnie na porządku dziennym. – piszą pracownicy szpitala w liście przesłanym do naszej redakcji.

Problem z podwyżkami

1 lipca 2025 weszły w życie nowe przepisy dotyczące minimalnych wynagrodzeń dla personelu medycznego. Mimo tego, jak alarmują pracownicy, nie otrzymali oni aneksów informujących o nowych stawkach, a kwoty przelewów z sierpnia nie zgadzają się z obiecywanymi. Związek zawodowy pielęgniarek od tygodni bezskutecznie prosi o wyjaśnienia.

Przykładowe wzrosty:

  • lekarz specjalista: 1488,04 zł (do 11 863,49 zł brutto)
  • pielęgniarka: do 10 554,42 zł brutto
  • pracownik działalności podstawowej: o 800,47 zł (do 6381,74 zł brutto)

Tymczasem, jak informują przedstawiciele personelu, dokumenty z nowymi stawkami „od dwóch tygodni czekają na podpis pani Tylek w jej gabinecie”.

Zamrożone bloki operacyjne, ograniczenie zabiegów

Jeszcze na początku roku blok operacyjny pracował na 5-6 salach dziennie, co pozwoliło wypracować nawet 15 mln zł nadwykonań. Dziś – decyzją obecnej dyrektor – czynne są tylko 2-3 sale. Oznacza to radykalne zmniejszenie dostępności do zabiegów i poważne ryzyko zwiększenia zadłużenia szpitala. Pięć oddziałów zabiegowych: ortopedia, laryngologia, chirurgia, urologia i ginekologia – nie mają jasnego harmonogramu pracy.

Personel w niepewności

Jak relacjonują pracownicy, dyrekcja zmienia zdanie z dnia na dzień. Wprowadzono przymusowe rotacje pielęgniarek między oddziałami bez przygotowania. Pojawiają się też groźby dyscyplinarnych zwolnień w przypadku kontaktu z mediami. Spotkania z dyrekcją są odwoływane, a osoby czekające na rozmowę w sekretariacie – wypraszane.

Za czasów poprzedniej dyrekcji (Marioli Marchewki – przyp. red.) czuć było, że ten szpital chce wyjść na prostą, pracownicy i dyrekcja pracowali ramię w ramię, by łatać dziurę finansową z poprzednich lat. A teraz? Kompletne rozbicie i chaos. Mamy wrażenie, że o to chodziło – by rozbić załogę, doprowadzić szpital do bankructwa i np. go sprywatyzować – komentują anonimowo pracownicy.

W ostatnich dniach pracownicy otrzymali pismo od dyrektor Tylek zobowiązujące ich do ubezpieczenia się „w wybranej przez nią firmie” – bez przetargu czy trybu. Podobne wątpliwości wzbudza tryb wyłonienia firmy opracowującej plan naprawczy na podstawie danych przygotowanych przez ordynatorów.

Zespół laboratorium – odchodzi

Rozmowy o przekazaniu laboratoriów firmie zewnętrznej już skutkują wypowiedzeniami. Kierownik i jego zastępca zrezygnowali, a ich śladem mają iść kolejni technicy laboratoryjni.

Co dalej ze szpitalem?

Osoby podpisane pod listem proszą o interwencję i apelują do władz miasta o ratunek dla jednej z najstarszych i najważniejszych krakowskich placówek medycznych. – Szpital Narutowicza powinien służyć mieszkańcom Krakowa i Małopolski. Pomóżcie nam powstrzymać jego likwidację.