Śnięte ryby w rzece Wildze, to duży problem, ale nie katastrofa ekologiczna – ocenił wojewoda małopolski Łukasz Kmita, który jednocześnie zarzucił „pseudo aktywistom” działającym m.in. w otoczeniu Łukasza Gibały, że jest to dla nich jedynie okazja do zbijania kapitału politycznego i atakowania miejskich i państwowych jednostek. Według różnych szacunków w wyniku zatrucia rzeki padło od kilkuset do kilku tysięcy sztuk ryb mieszkających w Wildze.
O potencjalnym skażeniu rzeki okoliczni mieszkańcy poinformowali służby w czwartek rano, gdy zauważono pierwsze śnięte ryby. Według aktywistów nikt nie zainteresował się problemem, a w Internecie pojawiły się nawoływania miejskich radnych do utworzenia specjalnego systemu monitorowania wód powierzchniowych na terenie Krakowa.
Z takim zarzutem nie zgadza się Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska, który przekonuje, że zaraz po informacji o zauważeniu śniętych ryb, na miejsce wysłano inspektorów, którzy dokonali wizji lokalnej. Pobrano próbki badań do wody, ale mimo pokonania sporego kawałka rzeki nie ustalono źródła skażenia. Pierwsze podejrzenia mówiły o tym, że ścieki miały trafić do Wilgi w rejonie ul. Totus Tuus, ale potwierdzenia tych informacji brak.
WIOŚ powołując się na informacje pozyskane od Społecznej Straży Rybackiej, mówił o około 300 śniętych rybach, podczas gdy Wody Polskie poinformowały o około 2 tys. sztuk m.in. pstrąga potokowego, który zamieszkiwał Wilgę, a który nie przeżył skażenia. Podczas specjalnej konferencji prasowej wojewoda zapewniał jednak, że w ocenie specjalistów Uniwersytetu Rolniczego nie możemy mówić o katastrofie ekologicznej i zwracał uwagę, że w rzece wciąż jest życie. Poinformował również o powołaniu specjalnego zespołu, który będzie odpowiedzialny za wyjaśnienie przyczyn śnięcia ryb. Kmita zwrócił też uwagę, że sprawa została sztucznie wyolbrzymiona m.in. przez Łukasza Gibałę, który w ten sposób chce zbijać potencjał polityczny przed zbliżającymi się wyborami na fotel prezydenta Krakowa.